The goddess of death, Hel, promised that Balder could return to earth if every living creature shed tears of grief for Balder. It looked as though it would work, for everyone loved Balder, but Loki arranged for a single exception. Loki disguised himself as the giantess Thok. As Thok, Loki was too indifferent to cry.
Najwybitniejsze polskie aktorki, wielkie damy sceny i gwiazdy ekranu zgodziły się opowiedzieć mu o życiu osobistym, marzeniach i pracy, którą Maciejewski nazywa "rodzajem posłannictwa". Anna Strąk: Dlaczego postanowił Pan napisać książkę o polskich aktorkach? Łukasz Maciejewski: Ten temat interesował mnie od wczesnej młodości. Byłem zafascynowany kinem i teatrem, więc także — a może przede wszystkim — aktorkami. Czym Pana zainteresowały? Zawdzięczamy im bardzo wiele, są nauczycielkami wrażliwości, empatii i radości dla każdego pokolenia . Kiedy trzy lata opublikowałem pierwszy tom "Aktorek" zatytułowany "Spotkania" byłem przekonany, że to przygoda na jeden raz. Jednak zmienił Pan zdanie. Powodzenie tego tomu, wdzięczność czytelników, zaufanie i sympatia bohaterek sprawiły, że zacząłem myśleć o projekcie szerzej: jako opowieść o losie artystek, aktorek, kobiet uwikłanych w polską rzeczywistość. Od Ireny Kwiatkowskiej czy Niny Andrycz, poprzez Krystynę Jandą czy Bożenę Dykiel, po Agatę Kuleszę czy Magdalenę Cielecką które będą bohaterkami trzeciego i ostatniego tomu "Aktorek", zatytułowanego "Odkrycia". W ten sposób, na wybranych, fascynujących przykładach, mam nadzieję że uda mi się dotknąć aktorskiego fenomenu przez dekady. Nie było chyba jeszcze takiego projektu w Polsce. Co Pana zafascynowało w bohaterkach "Aktorek"? Dobrze że użyła pani określenia "fascynacja" — ponieważ to zawsze była właśnie fascynacja, a w ślad za nią szły szacunek i podziw. "Portrety" to książka popularna z założenia: dla ludzi, do czytania. Nie roszczę sobie żadnych pretensji naukowych, ale jest to także "książka pisana na serio". Z odpowiedzialnością za fakty, dokładną redakcją i pełną powagą. Równocześnie nie jest to rzecz, w której znalazłyby się niedyskrecje. To mnie nie interesowało. Nie wymagałem, a nawet nie życzyłem sobie, żeby bohaterki "Aktorek" opowiadały mi o zdradach małżeńskich, kłopotach wychowawczych albo komentowały plotki na własny temat. I to się sprawdziło. Mam wrażenie, że pierwsza książka o "Aktorkach" została oceniona tak wysoko właśnie dlatego, bo była inna, pozornie "niemodna". Niemodna? Moje rozmówczynie opowiadały o dzieciństwie, dojrzałości, domu rodzinnym, ale także o trudnych doświadczeniach życiowych, pasjach pozaartystycznych. Jednak zawsze najważniejszy był zawód: trudny, wymagający, ale i wspaniały. fot. Marcin Oliva Soto Czym kierował się Pan, wybierając bohaterki swojej książki? Odpowiedź jest prosta. To wybitne artystki z ogromnym doświadczeniem zawodowym i życiowym. Artystki, które szanuję od wielu lat, a spotkanie z nimi było moim marzeniem. Udało się zgromadzić zestaw marzeń. Proszę zdradzić coś więcej! Kiedy na wieczorze promocyjnym "Aktorek. Portretów" w kinie "Atlantic" pojawiły się bohaterki obu tomów, między innymi Barbara Krafftówna, Bożena Dykiel, Magdalena Zawadzka i Marta Lipińska, każda z pań mówiła na temat naszej współpracy same dobre rzeczy. Pomyślałem, że po pierwsze — dawno nie było tak wspaniałego kobiecego, aktorskiego zestawu nazwisk w jednym miejscu i czasie. Po drugie, że jestem prawdziwym szczęściarzem. Nie tylko robię w życiu to co kocham i jest moją pasją, ale mogę też spotykać się z tak wspaniałymi indywidualnościami. "Aktorka" to tylko zawód? Myślę że coś więcej — to osobowość, talent, również rodzaj posłannictwa. Wystarczy, że przypominam sobie spotkania z Krystyną Jandą, Igą Cembrzyńską, Dorotą Segdą czy Mają Komorowską. Każda z pań jest przecież zupełnie inna, a jednak rozpoznawalna. W najmłodszym pokoleniu aktorek mamy czasami kłopoty z rozróżnieniem kto jest kim, jak się nazywa. Tymczasem wystarczy posłuchać jedno zdanie wypowiedziane przez Bożenę Dykiel albo Magdaleną Zawadzką czy Jadwigę Barańską — i od razu wiadomo o kogo chodzi. To nie tylko rozpoznawalność, ale także charyzma. Jakie cechy powinna posiadać dobra aktorka? Niedawno arcyciekawie mówiła o tym Joanna Żółkowska w rozmowie na temat "Aktorek. Portretów" na antenie Polskiego Radia. Jej zdaniem — i ja się z tym absolutnie zgadzam — aktorka musi być ekstrawertyczką. Powinna wierzyć we własne możliwości — bez pychy, bez megalomanii, ale ze świadomością swoich umiejętności, otwarta na nowości i zmianę emploi. Dodałbym jeszcze od siebie, że konieczna jest także pokora. Foto: Materiały prasowe Łukasz Maciejewski, fot. Marcin Oliva Soto Pokora? Oba tomy "Aktorek" to również książki o czekaniu, nie tylko sukcesach. O trwającej niekiedy latami posusze i o rozczarowaniu wynikającym z przedłużających się przestojów w aktywności zawodowej, ale i o tym, jak sobie z tym wszystkim radzić, jak przekuć rozczarowanie w spełnienie. Jak bohaterki reagowały na propozycję rozmowy? Myślę że było mi dużo łatwiej niż przy pierwszym tomie. W większości przypadków bohaterki kojarzyły moje nazwisko, znały "Spotkania", ale także moje wcześniejsze książki: wywiady-rzeki z Danutą Stenką — "Flirtując z życiem", Jerzym Radziwiłowiczem — "Wszystko jest lekko dziwne" czy tom rozmów "Przygoda myśli". Mieszkając na stałe w Krakowie, znam się dobrze z Anią Radwan i z Dorotką Segdą, od wielu lat przyjaźnię się z Jolą Fraszyńską, ale muszę powiedzieć, że wszystkie bohaterki, bez wyjątku, zaufały mi, otworzyły się nawet, kiedy widzieliśmy się po raz pierwszy. To niezwykłe! Czasami miałem wrażenie że znamy się od wielu lat. "Czy pan mi coś dolał do herbaty, że tak szczerze z panem rozmawiam?", śmiała się Joanna Żółkowska. Grażyna Szapołowska powiedziała mi, że udało się w tym eseju ją zrozumieć, a to jest bardzo rzadkie. Wstrząsające było dla mnie spotkanie z Igą Cembrzyńską. Wspaniała, cudowna, a dzisiaj ciężko chora aktorka i jej obezwładniająca szczerość prywatnej spowiedzi o odchodzeniu. Czując sympatię rozmówczyń, odważyłem się czasami zadawać im trudniejsze pytania, na które uzyskiwałem odpowiedzi. Na przykład? Emilia Krakowska chyba po raz pierwszy tak szczerze opowiada o tym, dlaczego po stanie wojennym zniknęła z ekranów, Bożena Dykiel genialnie wspomina dzieciństwo w powojennej Warszawie, Jolanta Fraszyńska Śląsk, Dorota Segda fascynująco przypomina sobie początki kariery, również międzynarodowej, Małgorzata Zajączkowska o pracy z Woodym Allenem i przyjaźni z Barbarą Piasecką-Johnson. Słuchając moich rozmówczyń, nierzadko byłem zaskakiwany. Historie płynęły same, jedna za drugą, wszystkie niemal nadawały się do utrwalenia, zapisu. Co zaskoczyło Pana w czasie pracy nad książka? Życzliwość i otwartość rozmówczyń. To, że potraktowały mnie poważnie, że mi zaufały. Prawdopodobnie wyczuły moje dobre intencje, wiedziały że wypytuję je bardzo szczegółowo nie dlatego, że chcę w jakiś sposób obnażyć je czy zdekonstruować, lecz ocalić ich wspomnienia, wkomponować w całość tekstu, w którym na równych prawach są przecież moje analizy ich ról, wykopiowania z dawnych recenzji i wypowiedzi moich bohaterek sprzed wielu lat. Jak to się Panu udało? To było trudne zadanie, wiązało się z całymi tygodniami spędzanymi w czytelniach, bibliotekach, z setkami przeczytanych tekstów, mnóstwem telefonów. Jednak myślę, że naprawdę było warto. Niezależnie od efektu tej pracy — a każdą ocenę przyjmuję z wielką pokorą — spotkanie z "Aktorkami" to była dla mnie wielka fascynująca przygoda. Sam jej sobie zazdroszczę. ROZMAWIAŁA: ANNA STRĄK
Pierwsza książka o kulisach pracy detektywa. Szokująca opowieść o pracy prywatnego detektywa, który śledzi zdradzających. Zdrada, czyli drugie życie. Każdy o tym słyszał. Niektórzy to zrobili. A są i tacy, którzy się w tym wyspecjalizowali. I wtedy pomóc może tylko detektyw. Czasami romans bywa jeden i krótki, a czasami skłania ludzi do zorganizowania sobie długiego
Obraz małżeństwa ukazany w Piśmie Świętym drastycznie odbiega od obrazu przyjętego we współczesnej kulturze i prawodawstwie, zarówno cywilnym jak i kościelnym. Według Biblii, małżeństwo to relacja, nie instytucja; relacja inicjowana przez Boga, nie przez ludzi; rzeczywistość duchowa, nie prawno-urzędowa. Te różnice mają kluczowe znaczenie dla całej etyki małżeństwa. Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. (Rdz 2, 24) Wstęp Piszę ten artykuł dla moich przyjaciół i braci w wierze, aby mogli zrozumieć moje spojrzenie na etykę małżeńską. Choć nie jestem teologiem, to jako chrześcijanin mam obowiązek szukać woli Boga poprzez lekturę Słowa Bożego - bo Szczęśliwy mąż, który (...) ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą (Ps 1, 1-2). W przeciwieństwie do 99% teologów zajmujących się etyką małżeńską na przestrzeni wieków, nie jestem celibatariuszem. Wypowiadam się więc jako praktyk, a nie teoretyk małżeństwa, i piszę o zagadnieniach, które są częścią mojego własnego życia - może nawet najważniejszą częścią - a nie tylko prawno-teologiczną spekulacją, która dotyczy wielu innych osób, ale nie mnie samego. Liczba rozwodów cywilnych w Polsce to już 25% liczby nowozawartych małżeństw, a w krajach zachodnich nawet ponad 50%. Jedynie Kościół katolicki, i niektóre inne Kościoły chrześcijańskie, próbują stawiać opór mentalności pro-rozwodowej, która szerzy się coraz bardziej w kulturze zachodniej. Sam Kościół nie jest jednak konsekwentny w swoim sprzeciwie wobec rozwodów, dopuszczając tzw. "stwierdzenie nieważności" małżeństwa, które w praktyce zastępuje rozwód, a może być wydane przez sąd biskupi z zupełnie błahych powodów, nawet dla małżeństw z wieloletnim stażem i posiadających wspólne potomstwo. Co roku w Polsce wpływa do sądów biskupich ok. 5 tysięcy wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Ponad 80% spraw kończy się orzeczeniem nieważności[1]. Sam papież Franciszek stwierdził w wywiadzie[2] z lipca 2013, że połowa małżeństw sakramentalnych może być nieważna w świetle prawa kanonicznego: Jesteśmy na drodze prowadzącej do bardziej pogłębionego duszpasterstwa małżeństw. To jest problem wszystkich, ponieważ jest [ich] wielu, prawda? Dla przykładu, podam tylko jeden: mój poprzednik [w Buenos Aires - przyp. kardynał Quarracino, mówił, że według niego połowa małżeństw jest nieważna. [podkr. MW] Dlaczego tak mówił? Ponieważ pobierają się bez dojrzałości, pobierają się nie dostrzegając, że to jest na całe życie albo biorą ślub dlatego, że z racji społecznych powinni się pobrać. (...) Problem duszpasterstwa małżeństw jest złożony. Trudno przejść obojętnie wobec tak zatrważającej statystyki, mówiącej przecież o sprawach najistotniejszych: o małżeństwie i rodzinie, które wypełniają zasadniczą część życia każdego z nas. Statystyka ta każe postawić pytania nie tyle o te nieważne małżeństwa, co o prawo, według którego owe małżeństwa były zawierane, bo jeśli aż 50-80% małżonków, mimo dobrej woli, nie jest w stanie wypełnić przepisów prawa i w świetle tegoż prawa żyje w związku pozamałżeńskim, czyli potencjalnie w cudzołóstwie, a na dodatek jest nieświadoma takiego stanu rzeczy, to ten fakt mówi więcej o jakości prawa, niż o tych osobach. Ja sam od 11 lat jestem w małżeństwie sakramentalnym zawartym w Kościele katolickim, a od 6 lat w separacji, która nastąpiła wbrew mojej woli i bez mojej winy. Idąc za nauczaniem Kościoła, cały okres separacji przeżyłem w uczciwym, choć mimowolnym, celibacie. Kiedy prosiłem Boga o pomoc i uleczenie mojej sytuacji rodzinnej, Bóg zachęcił mnie do tego, abym przyjrzał się bliżej biblijnej - czyli Bożej - koncepcji małżeństwa i skonfrontował ją z wizją katolicką. Z dużym zaskoczeniem odkryłem, że są to dwie zupełnie różne koncepcje. Punktem wyjścia do poniższej analizy jest przekonanie, że Słowo Boga przekazane nam w Piśmie Świętym jest prawdziwe i żywe, tzn. jest źródłem prawdy moralnej o życiu każdego człowieka (Na początku było Słowo; J 1,1), w każdej epoce, i Bóg wciąż - tak jak 2000 lat temu - chce mówić do chrześcijan i do Kościoła poprzez słowa Pisma Świętego (Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą; Łk 21,33). Jeśli nie zgadzasz się z poniższą analizą, zapraszam do merytorycznej dyskusji w komentarzach pod artykułem. Małżeństwo, czyli... W powszechnym rozumieniu, "małżeństwem" nazywamy związek mężczyzny i kobiety zawarty poprzez ślub: cywilny, kościelny, lub - w innych kulturach - zwyczajowy. Ślub taki musi mieć odpowiednią formę, np. liturgiczną, zwykle ze złożeniem przysięgi, inaczej jest nieważny; muszą mu towarzyszyć odpowiednie procedury, jak np. obecność świadków czy wpis w księdze parafialnej lub w księdze stanu cywilnego; od nowożeńców wymagane jest spełnienie dodatkowych warunków, na przykład, posiadanie pełnej świadomości podejmowanych zobowiązań, wewnętrzna zgoda na małżeństwo, ujawnienie współmałżonkowi faktów które mogą rzutować na ich przyszły związek itp. - bez spełnienia tych warunków małżeństwo, choćby zawarte, staje się nieważne i może zostać anulowane lub rozwiązane przez odpowiedni sąd. A zatem, małżeństwo w potocznym rozumieniu to instytucja, której elementem centralnym jest akt zaślubin, stwarzający nowy związek małżeński jako byt prawny. Instytucja ta jest regulowana odrębnymi przepisami, obwarowana licznymi nakazami i zakazami, i uzależniona od prawodawcy, który posiada głos decydujący w stwierdzaniu, który związek jest małżeństwem, a który nie. Kościół dodaje, że zawarcie małżeństwa (sakramentalnego) daje początek istnieniu węzła małżeńskiego, będącego prawnym zobowiązaniem współmałżonków wobec siebie nawzajem, zobowiązaniem o wieczystym charakterze. Czy Bóg tak samo rozumie pojęcie "małżeństwa"? Czy On również uważa, że małżeństwo to byt prawny, powstający poprzez zaślubiny, przeprowadzone z zachowaniem odpowiedniej formy i z wypełnieniem wszystkich wymaganych prawem warunków? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Wystarczy zajrzeć do Księgi Rodzaju i sprawdzić, czym było pierwsze małżeństwo: naszych pra-rodziców, Adama i Ewy. Czy ich małżeństwo było aktem prawnym? Czy składali sobie przyrzeczenie? Czy byli rejestrowani w księgach metrykalnych? Czy świadkowie złożyli swoje podpisy na dokumencie?... Ich ślub był cywilny? kościelny? zwyczajowy?... Otóż, Adam i Ewa nie mieli ślubu: ani kościelnego, ani cywilnego, ani żadnego innego; nie składali sobie przysięgi; nie byli rejestrowani w urzędzie; nie towarzyszyli im świadkowie; nie otrzymali błogosławieństwa prezbitera... a jednak Pismo mówi, że byli dla siebie "mężem" i "żoną" (Rdz 2,25; 3,16), czyli stanowili małżeństwo. Zatem w oczach Boga to nie akt zaślubin - ani żadna inna prawnie regulowana forma zawarcia związku - jest czynnikiem decydującym o zaistnieniu małżeństwa. Małżeństwo jako relacja Relacja małżeńska została stworzona przez Boga na samym początku, przy stworzeniu świata i człowieka, jest więc ona integralną częścią planu Bożego wobec człowieka: bo Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam (Rdz 2,18). Księga Rodzaju, opisując to wydarzenie, podaje charakterystykę małżeństwa: Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. (Rdz 2, 24) Jest to najbardziej dosłowna i jednoznaczna charakterystyka małżeństwa zawarta w Piśmie Świętym, występująca w bardzo szczególnym miejscu, bo w samym opisie stworzenia człowieka. Jezus, mówiąc o małżeństwach, powoływał się właśnie na ten - i żaden inny - fragment Starego Testamentu, dlatego werset ten należy - za Jezusem - traktować jako biblijną definicję. Według tej definicji: ● Małżeństwo to relacja mężczyzny i kobiety, w której stają się oni "jednym ciałem". Pod pojęciem "jednego ciała" należy rozumieć nie tylko współżycie seksualne, ale też wspólnotę życia, tworzenie wspólnego organizmu rodzinnego - inaczej biblijna definicja traci sens logiczny, gdyż małżonkowie nie mogą trwać bezustannie we współżyciu seksualnym. Takie rozumienie pojęcia "ciało" jest uprawnione, bo podobnie św. Paweł mówi o wspólnocie Kościoła, że jest "Ciałem Chrystusa" (1Kor 12,27). Również słowa Jezusa o tym, że porzucenie żony jest rozdzielaniem "ciała" (Mt 19,6), wskazują jednoznacznie na to, że "ciało" w rozumieniu Księgi Rodzaju oznacza nie tylko współżycie, ale też wspólnotę rodzinną, w jakiej żyją mąż i żona. ● Głową ciała małżeńskiego jest (lub powinien być) mąż, bo to on podejmuje inicjatywę połączenia się z kobietą i w tym celu opuszcza ojca i matkę, czyli rezygnuje z ich opieki, żeby stać się opiekunem dla swojej żony (por. 1Kor 11, 3). ● W zamyśle małżonków ich związek powinien być trwały, bo na to wskazuje fakt opuszczenia ojca i matki. A więc małżeństwa nie tworzy z pewnością "przygodny seks", współżycie z prostytutką, krótki romans z kochanką itp., bo nie są to z założenia trwałe związki i nikt z ich powodu nie opuściłby ojca i matki. Termin "ciało" wskazuje na błogosławieństwo, jakie w planie Bożym towarzyszy życiu w małżeństwie. Tak jak w ciele biologicznym poszczególne członki uzupełniają się i wzajemnie wspierają, a pojedynczy członek wyjęty z ciała umiera, tak w ciele małżeńskim małżonkowie wspierają się nawzajem i dzięki małżeństwu żyją pełniej, a "wyjęci" z małżeństwa, np. przez rozwód, w pewnym sensie umierają. Termin "jedno ciało" wskazuje więc na pozytywny aspekt małżeństwa, będącego dla małżonków źródłem i warunkiem życia. (Por. 1Kor 12, 12-28) Inaczej jest w przypadku pojęcia "węzła małżeńskiego", stosowanego w katolickiej etyce małżeńskiej jako alternatywne określenie natury małżeństwa, szczególnie w kontekście nierozerwalności (np. KPK 1134). Pojęcie to wskazuje nie na błogosławiony i Boży charakter małżeństwa, ale na przekleństwo mające towarzyszyć małżeństwu: poprzez związanie ("węzeł"), ograniczenie, zniewolenie, podporządkowanie... wynikające ponoć ze wspólnego życia. Współczesna kultura szczególnie chętnie przyjmuje tę właśnie perspektywę patrzenia na małżeństwo: jako na przekleństwo, a nie błogosławieństwo. Relacja vs. instytucja Aby zrozumieć w pełni naturę małżeństwa ukazanego w Biblii, trzeba odnotować kilka kolejnych faktów. 1. Księga Rodzaju - ani w opisie relacji małżeńskiej, ani w żadnym innym miejscu - nie używa terminu "małżeństwo", choć mówi o tym, że Ewa była "żoną" Adama (Rdz 2,25), a on jej "mężem" (Rdz 3,16). Podobnie w pozostałych księgach biblijnych: Pismo Święte wielokrotnie mówi o "mężach" i "żonach" - przykładowo termin "żona" występuje blisko 600 razy (!) - prawie nigdy jednak nie używa pojęcia "małżeństwo": w sumie jedynie 10 razy, z czego 6 w Nowym Testamencie (BT V, 1999). Ta ogromna dysproporcja sugeruje, że to nie samo "małżeństwo" jako abstrakcyjny byt prawny jest ważne, ale materialny fakt "bycia mężem" lub "bycia żoną" - w "jednym ciele" - dla drugiej osoby. 2. Sporadycznie Biblia używa terminów "zaślubiny", "poślubić", "być poślubioną", czy "wesele" (w kontekście zaślubin), nigdy jednak nie opisuje samej ceremonii zaślubin i nie podaje szczegółów, dotyczących np. składanej przysięgi czy warunków formalnych, jakie musieli spełnić nowożeńcy. 3. Również Prawo Mojżeszowe - nadane przez Boga i regulujące życie społeczności Izraela niemal od samego jej początku, przez cały okres Starego Testamentu - choć zawiera liczne szczegółowe przepisy, odnoszące się także do małżeństw, to - podobnie jak Księga Rodzaju - nie wprowadza żadnej prawno-instytucjonalnej definicji małżeństwa. Wszystkie powyższe fakty: tak rzadkie użycie terminu "małżeństwo", pomimo wielokrotnych nawiązań do relacji małżeńskiej; mała waga przywiązywana w Biblii do zaślubin; brak własnej definicji małżeństwa w Prawie Mojżeszowym; oraz - przede wszystkim - charakterystyka z Księgi Rodzaju określająca małżeństwo jako relację bycia "jednym ciałem" - wskazują, że dla Boga istotny jest materialny fakt "bycia jednym ciałem" i przez to "bycia mężem i żoną" dla siebie nawzajem, a nie prawny fakt "bycia w małżeństwie" wynikający z czynności prawnej "zawarcia małżeństwa". Najpierw mężczyzna i kobieta są dla siebie nawzajem - jako jedno ciało - mężem i żoną, a dopiero potem można o nich powiedzieć, że są małżeństwem. Małżeństwo to relacja między dwojgiem ludzi, istniejąca niezależnie od spełnienia prawnych wymogów. Ślub pełni jedynie rolę społeczną - jako wyraz akceptacji małżeństwa przez środowisko, w którym żyją małżonkowie - a nie konstytutywną. Jest to odwrotne spojrzenie od tego, które funkcjonuje w naszej kulturze, gdzie najpierw trzeba wziąć ślub, żeby w ten sposób zawrzeć małżeństwo i - dopiero potem, w konsekwencji - być dla siebie nawzajem mężem i żoną. Zarówno katolicka doktryna małżeństwa, jak i laicka kultura i świeckie prawodawstwo, dają pierwszeństwo "małżeństwu" jako samodzielnej instytucji, bytowi prawnemu samemu w sobie, istniejącemu w oderwaniu od faktycznej relacji między danymi osobami, zależnemu niemal wyłącznie od spełnienia wymogów formalnych (ślub, przysięga) i dopełnienia odpowiednich procedur czy zachowania odpowiedniej formy liturgicznej. Ta różnica ma fundamentalne znaczenie dla etyki i teologii małżeństwa. Relacja może istnieć bez instytucji, podobnie instytucja bez relacji. Mówiąc językiem Biblii, która kładzie nacisk na relację ("mąż" i "żona"), a nie na instytucję ("małżeństwo"): ● w prawie kanonicznym i cywilnym, mężem i żoną są osoby, które wzięły ze sobą ślub; ● w Biblii, mężem i żoną są mężczyzna i kobieta, którzy żyją ze sobą jako "jedno ciało" ... ... dwie zupełnie różne definicje, dwie zupełnie różne etyki małżeństwa. Przykładowo, porównując te definicje łatwo zauważyć, że pierwsza z nich - zależna od prawnie definiowanego pojęcia "ślubu", a nie od faktu duchowego jakim jest "jedno ciało" - pozwala na arbitralne ustalanie kto i pod jakimi warunkami może wziąć ślub, czyli kto może być "małżeństwem". To otwiera furtkę dla takich zjawisk jak legalizacja tzw. "małżeństw homoseksualnych". Nawet jeśli to akurat zjawisko dotyczy jedynie prawa cywilnego, a nie kościelnego, to jednak utrzymywanie i propagowanie przez Kościół instytucjonalnego obrazu małżeństwa odbiera Kościołowi możliwość skutecznej walki o prawdziwą wizję małżeństwa: bo jeśli Kościół ma prawo przedefiniować małżeństwo według swojego uznania, to dlaczego cywilny prawodawca nie mógłby tego zrobić, tyle że według jego - ateistycznego - uznania? Jeśli Kościół naucza publicznie, że istotą małżeństwa jest ślub, czyli czynność prawna zależna od urzędników, a nie od Boga (nawet jeśli są to urzędnicy kościelni), to dlaczego cywilny prawodawca - który dysponuje znacznie lepiej rozwiniętym aparatem administracyjnym i większym wpływem społecznym niż Kościół - nie może stworzyć swoich własnych ślubów, udzielanych na własnych warunkach i według własnych zasad? Może, i robi to, a Kościołowi, który sam sprowadził małżeństwo do czynności administracyjnej i oddał je w ręce urzędników i prawników, pozostaje tylko biernie przyglądać się, jak pojęcie małżeństwa jest coraz bardziej zawłaszczane i deformowane przez cywilnego prawodawcę, działającego pod naciskiem mediów i opinii publicznej. Inne - jeszcze istotniejsze - różnice w zakresie etyki małżeńskiej dotyczą rozwodów i stwierdzeń nieważności. Będę o nich mówił w dalszych rozdziałach. Instytucjonalizacja małżeństwa Definiowanie małżeństwa jako instytucji i jego prawne regulowanie licznymi przepisami nie jest w Kościele katolickim rzeczą naturalną. Na początku tak nie było. (Mt 19,8) Przez większą część swojej historii, aż do Soboru Trydenckiego, Kościół uznawał małżeństwa zwyczajowe: zawarte bądź przez ślub zwyczajowy, bądź przez samo tylko faktyczne pożycie. Innymi słowy, Kościół nie uzależniał uznania małżeństwa od spełnienia jakichkolwiek formalnych wymogów, nawet jeśli pewna oficjalna forma była zalecana. Dopiero Sobór Trydencki, dekretem Tametsi (1563), wprowadził obowiązek zawierania małżeństwa w obecności władzy duchownej, pod rygorem jego nieważności w oczach Kościoła. Ale nawet ten dekret nie został w pełni wprowadzony, bo do jego uprawomocnienia konieczne było ogłoszenie go w danej parafii, co np. na terenie Polski nie wszędzie miało miejsce. Dlatego aż do początku XX wieku, w wielu parafiach można było zawrzeć małżeństwo w sposób dowolny - oficjalny lub nieoficjalny, liturgiczny lub nie - i było ono uznawane przez Kościół. Wprowadzenie pełnej instytucjonalizacji małżeństwa, w całym Kościele, nastąpiło dopiero w 1907 roku, wraz z dekretem Ne temere, który rozszerzył zakres prawny dekretu Tametsi (np. wymóg czynnej a nie tylko biernej obecności kapłana) i który od początku zaczął obowiązywać w całym Kościele.[3] Zatem dopiero od stu lat Kościół w sposób jednoznaczny twierdzi, że małżeństwo między katolikami jest ważne tylko wtedy, gdy zostało zawarte z zachowaniem oficjalnej formy kanonicznej i z dopełnieniem licznych szczegółowych wymogów prawnych. Czy takie stanowisko jest zgodne z duchem Ewangelii? Czy pomaga wspólnocie Kościoła wzrastać w wierze? Nasilający się kryzys małżeństwa i rodziny, którego Kościół nie potrafi w żaden sposób zatrzymać, każe mieć co do tego wątpliwości. Aby zrozumieć historyczną ewolucję doktryny małżeństwa należy zwrócić uwagę na fakt, że Kościół jako instytucja rodził się na gruzach cesarstwa rzymskiego i rozwój teologii oraz kanonistyki pozostawał tradycyjnie, przez wiele wieków, pod dużym wpływem rzymskiej filozofii prawa. Choć cesarstwo upadło, to duch rzymskiego legalizmu nie umarł, lecz przeszedł na rodzącą się w tym czasie instytucję Kościoła. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie doktryny małżeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa Kościół nie tworzył własnego prawa dot. małżeństw, lecz akceptował autorytet prawa rzymskiego w tym zakresie. Od VI wieku zaczął stopniowo wprowadzać zakazy zawierania małżeństw w pewnych sytuacjach, np. między krewnymi. Wraz z rozwojem tego prawodawstwa w kolejnych wiekach, a więc też koniecznością rozstrzygania spraw spornych trafiających przed trybunały kościelne, Kościół w X i XI wieku zaczął stawiać sobie pytanie, od czego zależy ważność małżeństwa? - co prowadziło bezpośrednio do pytania o naturę małżeństwa. Szukając odpowiedzi na to pytanie, Kościół w XI wieku odkrył na nowo klasyczną definicję rzymskiego prawnika Ulpiana[4], że małżeństwa nie tworzy współżycie, ale wzajemna zgoda stron (Nuptias non concubitus, sed consensus facit), czyli że małżeństwo jest bytem prawnym, formą umowy między dwiema osobami, które zgodnie podejmują decyzję o rozpoczęciu wspólnego życia. W wieku XII toczył się w Kościele spór między tym poglądem a konkurencyjną koncepcją, mówiącą, że o zaistnieniu małżeństwa decyduje współżycie płciowe, a nie umowa. W XIII wieku spór ten został rozstrzygnięty na korzyść teorii zgody, między innymi pod wpływem powszechnego w średniowieczu poglądu, jakoby współżycie seksualne było ze swej natury grzeszne - który to pogląd jest sprzeczny z Księgą Rodzaju i został przez Kościół odrzucony w kolejnych wiekach, jednak bez przeprowadzenia powtórnej refleksji nad naturą małżeństwa. O rzymskich i jurystycznych korzeniach katolickiej doktryny małżeńskiej mówi ks. Piotr-Mieczysław Gajda w "Prawie małżeńskim Kościoła Katolickiego": Modestinus, wybitny prawnik rzymski z III w. po Chr. określił małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety, będący zespoleniem na całe życie, powodujący współudział w prawach boskich i ludzkich. Według Instytucji cesarza Justyniana (VI w.) małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety obejmującym niepodzielną wspólnotę życia. Z tych określeń wynika, że małżeństwo u Rzymian było pojmowane jako trwały związek jednego mężczyzny z jedną kobietą, zobowiązujący do pełnej wspólnoty życia i powodujący określone skutki prawne. Przyczyną sprawczą małżeństwa była zgoda małżeńska. Takie określenie małżeństwa upowszechniło się w średniowiecznej nauce prawa kanonicznego.[5] [podkr. MW] W ten sposób świecka teoria prawnicza - pochodząca nie od Jezusa, lecz od "wybitnych prawników rzymskich" - przeszła do Kościoła. W kolejnych wiekach wymusiła ona stopniową, coraz głębszą, instytucjonalizację małżeństwa, bo jeśli ustanowienie małżeństwa zostaje sprowadzone do czynności prawnej (wyrażenie zgody), to pojawia się naturalna potrzeba uregulowania zasad: jak, kiedy, kto, pod jakimi warunkami ... może takiej czynności dokonać; kiedy jest ona ważna, a kiedy nie; itd. itp. Powstanie licznych szczegółowych przepisów, a także sądów i trybunałów do rozstrzygania spraw spornych, było tylko kwestią czasu. I tak na przykład, kiedy Biblia mówi po prostu o "mężu" i "żonie" lub sporadycznie o "małżeństwie" (bez przymiotników), to Kościół rozróżnia znacznie więcej rodzajów "małżeństw", na przykład: "ważne", "nieważne", "uważnione", "prawdziwe", "rzeczywiste", "domniemane", "godziwe", "niegodziwe", "usiłowane", "prawne", "sakramentalne", "zawarte", "tylko zawarte", "dopełnione", "niedopełnione", "skonsumowane", "publiczne", "tajne", "ślubne", "nieślubne", "cywilne", "religijne", "kościelne", "kanoniczne", "mieszane", itd.[6] Jak widać, sprawy proste u Boga, w doktrynie Kościoła nieco się skomplikowały. Nie lepiej jest w kwestii rozstrzygania o istnieniu małżeństwa. W Biblii decyduje o tym prosty fakt bycia "jednym ciałem", opisany w krótkim fragmencie Księgi Rodzaju - i to Bogu wystarcza. W Kodeksie Prawa Kanonicznego natomiast, doktryna małżeństwa jest rozpisana na 10 rozdziałów i 111 kanonów, wymieniających liczne "warunki", "przeszkody", "wady", "przyczyny", "skutki", "czynności", "prawa", "obowiązki", "dokumenty", "zezwolenia" itd., rozstrzygające o ważności małżeństwa w oczach Kościoła. Teoria "zgody stron" pozostaje do dziś podstawą katolickiej doktryny i w obszarze całej dyscypliny prawa małżeńskiego stanowi jej fundament [7] (ks. Marcin Królik), bo jak mówi Kodeks Prawa Kanonicznego w pierwszych kanonach prawa małżeńskiego: Małżeństwo stwarza zgoda stron (KPK 1057 §1) - jest to więc dosłowne przeniesienie teorii Ulpiana. Nadto, zgoda ta musi być wyrażona zgodnie z prawem (1057 §1). Z kolei w kanonie 1055 pada wprost określenie umowy małżeńskiej ... W Biblii takich słów nie znajdziemy. Katolicka koncepcja małżeństwa nie wypływa więc z nauczania Pisma Świętego, ale swoimi korzeniami sięga świeckiej teorii prawa, wywodzącej się z pogańskiej kultury imperium rzymskiego. O pokładaniu ufności w Prawie św. Paweł - sam obywatel Rzymu i znawca prawa - pisał w następujący, dosadny, sposób: O, nierozumni Galaci! (...) czy Ducha otrzymaliście dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy z powodu posłuszeństwa wierze? Czyż jesteście aż tak nierozumni, że zacząwszy duchem, chcecie teraz kończyć ciałem? (...) Czy Ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, [czyni to] dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy też z powodu posłuszeństwa wierze? (...) ci, którzy żyją dzięki wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem (...). Natomiast na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach wymaganych przez Prawo, ciąży przekleństwo. (Gal 3, 1-10) Wola Boga. Wola człowieka Teoria "zgody stron" jest nie tylko niebiblijna, ale wprost sprzeczna ze słowami Pisma Świętego. Jezus mówi w Ewangelii bardzo wyraźnie i jednoznacznie, że to Bóg, nie człowiek, łączy małżeństwa: A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela. (Mt 19, 6). Zatem to wola Boga - a nie człowieka - odgrywa decydującą rolę w procesie powstawania każdego małżeństwa. Nie "zgoda stron"; nie "umowa" ani przysięga między nowożeńcami; nie błogosławieństwo prezbitera; nie forma liturgiczna; nie wpis w księdze parafialnej - ale wola Boga stwarza małżeństwo. Wola Boga skutkująca "złączeniem" małżonków w "jedno ciało", a nie zawiązaniem abstrakcyjnego bytu prawnego w rodzaju "węzła małżeńskiego" (który to termin, notabene, nie występuje nigdzie w Piśmie Świętym, ani tym bardziej w wypowiedziach Jezusa). W jaki konkretnie sposób wola Boga może się realizować? Choćby przez fakt zakochania, który jest czynnikiem niezależnym od woli człowieka, a więc w największym stopniu zależnym autonomicznie od woli Boga - bo nikt nie może samodzielnie zdecydować o tym, że teraz się zakocha w tej czy innej osobie. Lub przez zewnętrzny wpływ innych ludzi, np. krewnych doradzających wzięcie ślubu. Czy przez niespodziewane wydarzenia, takie jak zajście w ciążę... Wola Boga może się realizować przez wszystkie te niezliczone czynniki, które mają wpływ na podjęcie decyzji o wspólnym życiu, a nad którymi potencjalni małżonkowie nie posiadają pełnej kontroli. Wyłączenie woli Boga z procesu powstawania małżeństwa skutkuje przerzuceniem pełnej odpowiedzialności za ten proces na samych małżonków. Teraz to oni muszą być w 100% pewni, że chcą zawrzeć małżeństwo - ze szlachetnych pobudek, bez skażenia jakimkolwiek zewnętrznym naciskiem czy wpływem; muszą być w 100% świadomi, jakie obowiązki będą ciążyć na nich jako na współmałżonkach; muszą w 100% zgadzać się wewnętrznie na podjęcie tych obowiązków; muszą też być w 100% zdolni psychicznie do ich podjęcia... Jeżeli którekolwiek z nowożeńców uchybi któremukolwiek z tych warunków - a statystyki stwierdzeń nieważności w sądach kościelnych wskazują, że mało kto potrafi te wymagania spełnić - małżeństwo staje się kanonicznie nieważne i w świetle katolickiej etyki małżeńskiej osoby te nie mają prawa żyć ze sobą, bo byłoby to cudzołóstwo, powinni się zatem rozejść. Jednocześnie, w świetle Biblii, te same osoby "już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem" (Mt 19, 6), a więc w oczach Boga pełnoprawnym małżeństwem, którego "człowiek niech nie rozdziela" - czyli właśnie ich rozejście się, do którego namawia Kodeks Prawa Kanonicznego, byłoby grzechem cudzołóstwa! (Mt 19, 9; "Kto oddala żonę (...) popełnia cudzołóstwo"). Widać tu ewidentną niespójność katolickiej etyki małżeńskiej z Ewangelią i nauczaniem Jezusa. Niespójność, która prowadzi do rozbijania małżeństw i tragedii wielu rodzin. Cudzołóstwo jest grzechem. Nie bez powodu jest ono wymienione w Dekalogu między zabójstwem i kradzieżą, gdyż w swojej naturze i skutkach jest podobne do obydwu tych grzechów: do kradzieży, bo odbiera drugiej osobie współmałżonka; i do zabójstwa, bo niszczy "jedno ciało" małżeńskie. Słusznie więc Kościół ostrzega przed cudzołóstwem, tyle że czasami błędnie definiuje samo to pojęcie, w konsekwencji nierzadko nakłaniając do cudzołóstwa zamiast przed nim chronić. Rozwody Sprawą wzbudzającą najwięcej społecznych kontrowersji są rozwody. Kościół - inspirowany słowami Jezusa o zakazie dzielenia "jednego ciała" lub porzucania żony/męża - stawia wysokie wymagania co do nierozerwalności małżeństwa, nauczając nie tylko tego, że człowiek nie ma prawa rozbijać małżeństwa, ale wręcz, że nie ma takiej fizycznej możliwości, bo prawo kanoniczne tego nie przewiduje, czyli małżeństwo sakramentalne jako byt prawny ("węzeł") jest nierozerwalne. Przyjmowanie tak restrykcyjnej interpretacji słów Jezusa jest z kilku powodów nieuzasadnione. Po pierwsze, z samej logicznej konstrukcji wypowiedzi Jezusa wynika, że małżeństwo, owszem, można rozbić. Wprawdzie doprowadzenie do rozwodu jest grzechem, ale możliwym do popełnienia, i nie ma żadnych fizycznych przeszkód, które by to uniemożliwiały. Bo jeżeli Jezus mówi: "niech człowiek nie rozdziela" - to znaczy, że człowiek jeśli chce, może rozdzielić! Rozdzielić, czyli doprowadzić do sytuacji, w której "jedno ciało", a więc małżeństwo, przestaje istnieć. Jezus nie mówiłby o czymś, czego w ogóle nie da się zrobić. Zatem gdy Kościół mówi, że rozwody nie istnieją, Jezus mówi, że owszem istnieją i są grzechem. Co więcej, Jezus sam mówi, że po rozwodzie jest możliwe wejście w nową relację małżeńską. W pewnych sytuacjach jest to grzech, niemniej jednak nowa relacja jest w kategoriach biblijnych pełnoprawnym małżeństwem. Jezus mówi na przykład: kto by oddaloną wziął za żonę (Mt 5, 32; podobnie w Mt 19, 9), co oznacza, że kobieta po rozwodzie może być żoną w nowym związku! Lub w innym miejscu: Kto oddala swoją żonę, a bierze inną [żonę] (...) I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego [męża] (Mk 10, 12) - co wskazuje jednoznacznie na to, że w nowej relacji można być mężem lub żoną, czyli tworzyć małżeństwo, i to niezależnie od tego kto doprowadził do rozwodu. Kwestia zaistnienia małżeństwa jest więc oddzielna od kwestii związanego z tym w pewnych sytuacjach grzechu. Po drugie, jak zostało to przedstawione w poprzednim rozdziale, Kościół de facto nie uznaje sprawczej roli Boga w tworzeniu małżeństwa - przynajmniej na płaszczyźnie regulacji prawnych i orzecznictwa, które są najistotniejsze, bo nawet jeśli w sferze retoryki (homilie, katechezy itp.) Kościół mówi dużo o roli Boga, to w praktyce, w przypadkach konkretnych małżeństw i konkretnych decyzji wpływających na życie osób (sądowe orzeczenia nieważności, małżeństwa niesakramentalne itd.), już tej roli nie dostrzega. Tak więc, z zacytowanej wcześniej wypowiedzi Jezusa (Mt 19, 6), Kościół przyjmuje tylko wniosek ("niech człowiek nie rodziela"), ale odrzuca przesłankę ("Bóg złączył"), z której ten wniosek wypływał. Jest to logicznie niespójne. Jeśli odrzucamy przesłankę, to dlaczego przyjmujemy wniosek? Nie ma żadnej innej, oprócz roli Boga - ani teologicznej, ani prawnej - podstawy do tego, aby wprowadzać zakaz rozwodów. Jedynie fakt, że to "Bóg złączył" małżonków, stanowi argument za tym, że małżeństwa nie wolno rozdzielić. Wprowadzając tego rodzaju logiczną niespójność, Kościół staje w prawno-teologicznym rozkroku, jedną nogą opierając się na tradycji ludzkiej (to zgoda stron, a nie Bóg, stwarza małżeństwo), a drugą na biblijnej (zakaz rozwodów). W ten sposób sam otwiera szerokie pole do kwestionowania jego etyki małżeńskiej i do ataków ze strony opinii publicznej, która dostrzega to, że przy zawieraniu małżeństwa najważniejszą rolę do odegrania ma wcale nie Bóg, tylko instytucja Kościoła, rezerwująca sobie wyłączne prawo do rozstrzygania, który związek jest małżeństwem, a który nie; i nakładająca liczne obowiązki formalne na nowożeńców (katechezy przedślubne, zapowiedzi, świadectwo bierzmowania, wpis do księgi parafialnej, forma liturgiczna ślubu itd.). Zatem, w odbiorze społecznym to nie Bóg tworzy małżeństwo, tylko Kościół swoimi procedurami, dlaczego więc Kościół nie mógłby zliberalizować zakazu rozwodów? Jeśli ma taką władzę, aby dowolnie ustalać i zmieniać warunki zawarcia małżeństwa, to dlaczego nie mógłby dowolnie ustalić również warunków rozwodu? Jest to nielogiczne. W wyniku tej niekonsekwencji doktrynalnej, Kościół jest postrzegany jak faryzeusze w czasach Jezusa, którzy usuwali prawo Boże (tak jak Kościół usunął z doktryny małżeństwa wolę Boga i Bożą zasadę "jednego ciała"), a zmuszali do przestrzegania tradycji ludzkich (111 kanonów prawa małżeńskiego, których korzenie sięgają tradycji rzymskich); i którzy nakładali ciężary na innych (zakaz rozwodów i ponownych związków, nieuzasadniony jeśli to tylko "zgoda stron" stwarza małżeństwo), a sami ich nie dźwigali - bo Kościół instytucjonalny żyje za murami celibatu, poza zasięgiem prawa małżeńskiego, więc nie doświadcza na własnej skórze problemów, którymi żyje pozostałe 99% społeczeństwa - a większość z tych problemów ociera się o etykę małżeńską i seksualną. Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: Nauczycielu, słowami tymi także nam ubliżasz. On odparł: I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie. (Łk 11, 45-46) Rzecz jasna, typowym oczekiwaniem opinii publicznej jest odrzucenie wszelkich zasad moralnych i milcząca akceptacja cudzołóstwa, a potem również seksualnych dewiacji. Niespójność etyki małżeńskiej Kościoła stwarza możliwość, aby takie postulaty były formułowane w sposób otwarty i agresywny, za społecznym przyzwoleniem. Stwierdzenia nieważności Ulegając presji społecznej i próbując rozwiązać kwadraturę koła, jaką stanowi w doktrynie małżeństwa wyłączanie woli Boga przy jednoczesnym zatrzymywaniu zakazu rozwodów, Kościół poszedł po linii Prawa i rozszerzył instytucję rozwodu kościelnego, ukrytego pod nazwą "stwierdzenia nieważności małżeństwa". Obecna epidemia stwierdzeń nieważności została zapoczątkowana w 1983 roku, wraz ze zmianą Kodeksu Prawa Kanonicznego i wprowadzeniem w kanonie 1095 kryterium psychologicznego jako warunku ważności małżeństwa: Niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich (KPK 1095 § 3). Ani w tym kanonie, ani w żadnym innym, KPK nie wyjaśnia, na czym polegają "istotne obowiązki małżeńskie", lub o jakie konkretnie "przyczyny natury psychicznej" chodzi[8]. Interpretacja została więc oddana całkowicie w ręce składów orzekających oraz biegłych psychologów i psychiatrów, którzy pod naciskiem adwokatów stron lub pod wpływem własnego pro-rozwodowego światopoglądu, mogą traktować ten przepis jako furtkę do unieważnienia praktycznie każdego małżeństwa - unieważnienia, które w rzeczywistości jest prawnym odpowiednikiem eutanazji, bo nie leczy problemu, tylko go zabija: nie pomaga wyjaśnić nieporozumień i załagodzić konfliktów między małżonkami, ale rozbija ich małżeństwo (w sensie biblijnym), rozdziela "jedno ciało", i twierdzi, że w ten sposób problem zniknął. Nie tylko, że problem nie zniknął, ale pojawił się kolejny: problem rozbitej rodziny, porzuconych dzieci, samotnego współmałżonka itd. Statystyki pokazują, że praktyka masowego unieważniania małżeństw rzeczywiście ma miejsce: liczba orzeczeń nieważności kształtuje się na bardzo wysokim poziomie ponad 80% rozpatrywanych spraw. Na przykład, w 2007 roku, na 2171 spraw zakończonych wyrokiem orzekającym, w 1913 przypadkach (88%) zarówno sąd I jak i II instancji orzekł nieważność małżeństwa[9]. Podstawą prawną wykorzystywaną najczęściej jest przepis KPK 1095 §3. Warto w tym miejscu podkreślić, że podobnie jak pojęcie "węzła małżeńskiego", również koncepcja małżeństwa "nieważnego" w ogóle w Biblii nie występuje. W Piśmie Świętym małżeństwo po prostu jest albo go nie ma: istnienie małżeństwa jest oczywistym i bezspornym faktem, który nie podlega "unieważnieniu" ani "stwierdzeniu nieważności". Nieważność czy rozwód? Kościół zdecydowanie odcina się od nazywania stwierdzeń nieważności rozwodami, jednak ich natura jest w pełni zbieżna z naturą rozwodów, i - chcąc być w zgodzie z nakazem Jezusa, aby wasza mowa była: Tak tak; nie nie (Mt 5,37) - należy o nich mówić właśnie jako o rozwodach. Bo, na przykład, czy krzywda dzieci pozbawionych ojca jest mniejsza, gdy ich mama dostanie z sądu orzeczenie, że małżeństwa nigdy nie było i w sensie kanonicznym sytuacja jest prawidłowa? Czy łatwiej jej będzie przez to zapewnić dzieciom utrzymanie? Czy dla dzieci wyrok sądu będzie pociechą w tęsknocie za tatą? Wątpliwe. A czy krzywda zdradzonego małżonka jest mniejsza, gdy najpierw przed sądem zostanie mu "udowodnione" - nierzadko na podstawie fałszywych zeznań świadków - że nigdy nie nadawał się do roli męża, a potem otrzyma zaświadczenie, że wobec tego małżeństwa nigdy nie było, więc zdrady też nie? Czy w porządku jest to, że został oszukany nie raz, ale dwa: bo najpierw przez niewierną żonę, która go porzuciła, a potem przez Kościół, od którego spodziewał się pomocy, a dostał drugi raz w policzek? Może dla spokoju własnego sumienia Kościoła, który w ten sposób "umywa ręce" i mówi: wasze kłopoty małżeńskie to nie nasz problem - rzeczywiście jest to w porządku, ale dla dobra milionów katolickich rodzin to wcale nie jest w porządku i z pewnością nie tak Chrystus rozumiał zakaz rozwodów. Każdy związek, który stał się "jednym ciałem", jest w oczach Boga pełnoprawnym małżeństwem - bez względu na to, czy jest to małżeństwo sakramentalne czy niesakramentalne, kanonicznie ważne czy nie. Jeżeli Kościół, w oparciu o swoje własne ludzkie przepisy, orzeka coś przeciwnego, to znosi przykazanie Jezusa, aby nie rozdzielać "jednego ciała"; dopomaga w rozbijaniu rodzin; tworzy klimat przyzwolenia na rozwody i daje gwarancję bezkarności dla tych, którzy w sposób cyniczny zdradzają współmałżonka, bo wiedzą, że prawo kanoniczne stoi po ich stronie. Orzeczenie nieważności małżeństwa daje przepustkę do rozłączenia tego, co złączył Bóg, a jednocześnie wystawia certyfikat moralności temu, kto do rozłączenia doprowadził. Trudno o większy poziom hipokryzji. O bliźniaczo podobnej sytuacji, tyle że w relacji dziecko-rodzice, mówi Jezus w Ewangelii, bezkompromisowo piętnując grzech przywódców religijnych, przywiązanych do "tradycji starszych" bardziej niż do Słowa Bożego i zezwalających de facto na porzucanie rodziców: Wtedy przyszli do Jezusa faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: Dlaczego Twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych? (...) On im odpowiedział: Dlaczego i wy przekraczacie przykazanie Boże z powodu waszej tradycji? Bóg przecież powiedział: "Czcij ojca i matkę" oraz: "Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmierć poniesie". Wy zaś mówicie: "Kto by oświadczył ojcu lub matce: Darem [złożonym w ofierze] jest to, co miało być ode mnie wsparciem dla ciebie, ten nie potrzebuje czcić swego ojca ani matki". I tak ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże. Obłudnicy, dobrze powiedział o was prorok Izajasz: "Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi". (Mt 15, 1-9) Dzisiaj Kościół mówi podobnie o małżeństwach, na podstawie tradycji i zasad podanych przez ludzi zezwalając na porzucenie współmałżonka, i twierdząc, że jeśli tylko małżeństwo zostało uznane za kanonicznie nieważne, to współmałżonek już nie musi - a nawet nie powinien! - być wierny swojej żonie czy mężowi. Istnieje ogromna dysproporcja między zakresem władzy, jaką Kościół przyznał sobie w odniesieniu do małżeństw, a zakresem pomocy, jakiej jest w stanie udzielić w przypadku problemów małżeńskich. Z jednej strony, Kościół zastrzega sobie pełny monopol na małżeństwo, bo za prawomocne uznaje jedynie małżeństwa sakramentalne, pozostające pod jego całkowitą jurysdykcją. Z drugiej strony, kiedy jedno z małżonków zostaje zdradzone przez drugiego, Kościół jest bezradny i jedyne co może zaoferować małżonkowi szukającemu pomocy, to "eutanazję" ich małżeństwa poprzez stwierdzenie jego nieważności. Praktyka orzecznictwa Aby dobrze zrozumieć praktyczne implikacje przepisów małżeńskich Kodeksu Prawa Kanonicznego, warto przyjrzeć się konkretnym przypadkom, w których sądy biskupie uznają małżeństwo sakramentalne za niebyłe. Wszystkie podane niżej przykłady pochodzą z literatury przedmiotu, są opisywane przez prawników kanonistów specjalizujących się w prawie małżeńskim i bazują na faktycznych orzeczeniach sądów. Ciąża Jeśli kobieta zajdzie w ciążę przed ślubem i ten fakt będzie miał istotny wpływ na jej decyzję o ślubie, to taka okoliczność może być traktowana jako symulacja zgody (zgodziła się werbalnie, lecz bez wewnętrznej akceptacji; KPK 1101 §2) lub jako zewnętrzny przymus (przymus moralny, np. poprzez nacisk rodziny; lub ciężka bojaźń z zewnątrz; KPK 1103), ograniczający wolną wolę kobiety (brak autonomii w decyzjach), a przez to czyniący jej akt zgody małżeńskiej - i samo małżeństwo - kanonicznie nieważnym (wada zgody). Zważywszy na to, że ciąża przed ślubem jest prawie zawsze czynnikiem, który wpływa w zasadniczy sposób na decyzję o ślubie, to praktycznie każde małżeństwo zawarte w takich okolicznościach może być zakwestionowane, czyli w świetle prawa kanonicznego i praktyki sądów biskupich takie małżeństwo jest - już teraz! - nieważne[10]. Co więcej, logiczną konsekwencją takiego stanu prawnego jest rekomendowanie kobietom w ciąży, aby nie zawierały małżeństwa, z obawy przed kanoniczną nieważnością. Jest to całkowicie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, który podpowiada, że jeśli młodzi nie pobrali się przed rozpoczęciem współżycia i poczęciem dziecka, to powinni to zrobić jak najszybciej, przynajmniej przed porodem. Jest to też sprzeczne z dobrem kobiety i jej dziecka, bo ryzykuje ona, że odwlekając ślub może już wcale nie wyjść za mąż. Należy dodać, że ten sam argument, który stosuje się wobec kobiety w ciąży, można odnieść do kobiety z małym - np. kilkuletnim - dzieckiem, i podobnie argumentować, że jeśli wyszła za mąż, to zapewne głównym motywem był przymus związany z potrzebą znalezienia ojca (ojczyma) dla dziecka, a nie szczera chęć życia z danym mężczyzną. A zatem, w świetle prawa kanonicznego, kobieta w ciąży nie tylko, że nie powinna brać ślubu teraz, ale nie powinna go brać również w przyszłości, przez kolejne lata, bo każde małżeństwo zawarte w tym czasie może być kwestionowane. Innymi słowy, idąc ściśle za literą prawa kościelnego, od momentu zajścia w ciążę kobieta jest praktycznie skazana na samotność, bo nawet jeśli weźmie ślub, to najprawdopodobniej będzie on kanonicznie nieważny. Oczywiście, ciąża nie jest jedynym przypadkiem kwalifikowanym jako "przymus", "bojaźń" lub "symulacja zgody". Każde małżeństwo sakramentalne, do którego zawarcia istotnym czynnikiem było, na przykład: uleganie modzie, zwyczajom, oczekiwaniom rodziców, namowom przyjaciółki, namowom przyszłego męża / żony itp. itd. - jest kanonicznie nieważne. Takie małżeństwo, jako sakramentalne, po prostu nie istnieje. O takich między innymi przypadkach mówił papież w cytowanej na wstępie wypowiedzi. Niezdolność psychiczna Przepisem najczęściej wykorzystywanym do zakwestionowania ważności małżeństwa[11] jest przywołany wcześniej kanon 1095 § 3. Stanowi on, iż małżeństwo jest nieważne, gdy jedno z małżonków jest "z przyczyn natury psychicznej" niezdolne podjąć "istotnych obowiązków małżeńskich". Brak szczegółowych definicji pojęć użytych w tym przepisie sprawia, że można je interpretować dowolnie szeroko, więc jest to worek, do którego można wrzucić praktycznie każde małżeństwo. Tak na przykład, o nieważności małżeństwa może przesądzać wszelkiego rodzaju "niedojrzałość", objawiająca się poprzez cechy takie, jak: ● brak pogłębiania relacji uczuciowych, brak chęci w wypełnianiu wspólnych obowiązków, niemożność lub niezdolność emocjonalna w zbudowaniu autentycznej wspólnoty życia małżeńskiego... egoizm, szukanie siebie, tendencje do panowania i rządzenia... Ponieważ... małżeństwo wymaga zdolności do oddania się drugiej osobie, do przezwyciężania własnego egoizmu i do dostrzegania własnych niedostatków; do wyjścia poza swój własny świat... oddanie się bez reszty i ofiarne współdziałanie dla wzajemnego dobra. Tego wszystkiego małżonkowie mają prawo wzajemnie oczekiwać od siebie.[12] [Rafał Kornat, adwokat kościelny] ● subiektywizacja wartości, brak wrażliwości na wartości moralne, egoizm i egocentryzm w relacjach z innymi osobami, zmienność emocjonalna, brak odporności na stres, ciągły niepokój, prymitywne albo wyrachowane podejście do sfery moralnej, kłótliwość, brak społecznej odpowiedzialności, błędna hierarchia potrzeb, infantylny egocentryzm; młody wiek[13] [ks. Krzysztof Pokorski, kanonista] ● zaburzenia nastroju, jak np. depresja, dystymia, cyklotymia, maniactwo, niepokój, lęk itp. (przejawy niedojrzałości afektywnej)[14]... egocentryzm, stan nerwicy typu narcystyczno-ekshibicjonistycznego, nawet jeśli ten stan nie jest poważny[15] [ks. infułat prof. dr hab. Wojciech Góralski, kierownik I Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego UKSW] ● niezdolność podporządkowania uczuć i popędów rozumowi i woli albo przezwyciężenia - wskutek niepokoju - wewnętrznych konfliktów; nieodpowiedzialność w przyjmowaniu i wypełnianiu istotnych obowiązków małżeńskich[16], ● i wiele innych... tę listę można ciągnąć w nieskończoność. Ale niezdolność psychiczna to nie tylko niedojrzałość. Pojęcie niezdolności jest znacznie szersze i mieszczą się w nim też takie zaburzenia, jak: ● Osobowość obsesyjno-kompulsywna. Te osoby... są cennymi pracownikami, często osiągają na tym polu niemałe sukcesy, są jednakże aż nadto sumienne, dążące do doskonałości, wymagają perfekcji, tak od siebie, jak i innych, nadają się do prac, w których wymaga się dokładności, dążą do czystości, są nadmiernie pedantyczne i skrupulatne, pracowite... Ten typ osoby... będzie świetnym pracownikiem, ale już nie małżonkiem czy rodzicem. On nie będzie w stanie podjąć takich obowiązków, jak dobro małżeństwa czy potomstwa. W praktyce będzie wyglądało to tak, iż od członków rodziny będzie wymagał tyle samo co od siebie, czyli w nadmiarze. On sam nie będzie też w stanie funkcjonować perfekcyjnie, a zatem tak jak tego chce, i w życiu zawodowym, i rodzinnym, to doprowadzi do jeszcze większej frustracji, co będzie miało przełożenie na rodzinne relacje... kładąc nacisk na zadania, produktywność, pomijają sferę emocjonalną, ona staje się zracjonalizowana. Paradoksalnie więc widać, iż nawet to, co pozytywne, może przybrać inny charakter, stąd trzeba pamiętać ciągle o tzw. złotym środku. [dr Aletta Bolesta, adwokat kościelny][17] ● Pracoholizm... brak czasu dla najbliższych, oderwanie od problemów życia codziennego... skupienie na pracy nie pozwala na wzajemną pomoc małżeńską, wzajemne wzrastanie i doskonalenie się oraz na wspólne rozwiązywanie spraw życiowych.[18] [ks. dr Krzysztof Mierzejewski, sędzia w Gdańskim Trybunale Metropolitalnym] ● Anoreksja: implikuje niezdolność lub niechęć do posiadania dzieci. Osoby takie postrzegają siebie jako te, które winny ciągle mniej ważyć. Ciąża, związane z nią w prosty sposób przytycie, będzie utrudniało nie tyle zajście w ciążę z punktu widzenia medycznego, co przy początkowym stadium tej choroby, a zatem kiedy fizycznie kobieta jest w stanie zajść w ciążę, będzie powodowało jej unikanie.[19] [dr Aletta Bolesta, adwokat kościelny] ● Epilepsja, schizofrenia, nerwica, stwardnienie rozsiane, awersja do zrodzenia dziecka, nimfomania, satyryzm, narcyzm, Alzheimer, Parkinson, socjopatia.[20] [Michał Poczmański, prawnik kanonista] Również niepełnosprawność lub ułomność fizyczna może decydować o niezdolności psychicznej do małżeństwa... skrzywienie kręgosłupa, zwichnięcie stawu biodrowego, wady serca, warga zajęcza, ślepota lub niedowidzenie, głuchota lub niedosłyszenie, ale także widoczne niedoskonałości urody niezwiązane z chorobą (wrodzone albo nabyte w wyniku wypadku, oparzeń) oraz nabyte kalectwo (np. po amputacji kończyn)... Tego typu ułomności fizyczne mogą prowadzić do... zakłócenia relacji między jednostką a otoczeniem - tzw. homilopatii - a wtedy uwydatnia się negatywnie rozumiany indywidualizm, który uniemożliwia zachowania oparte na empatii, altruizmie i dialogu, co uniemożliwia realizację istotnego obowiązku, głównie w odniesieniu do dobra współmałżonka.[21] [ks. dr Edward Sitnik, KUL] Rzecz jasna, wymienione powyżej zaburzenia i niezdolności są podane jedynie w charakterze przykładów, a pełna lista byłaby o wiele dłuższa, jeśli w ogóle dałoby się ją skompletować. Warto zauważyć, że wiele spośród wymienionych zaburzeń, tak fizycznych jak i psychicznych, ma charakter trwały lub nieuleczalny, a więc osoba z takim zaburzeniem nie będzie mogła zawrzeć ważnego kanonicznie małżeństwa do końca życia. Oczywiście, może jej się udać wziąć ślub kościelny, ale w świetle prawa ten związek i tak będzie nieważny, więc w przypadku jakichkolwiek nieporozumień małżeńskich sprawa może trafić do sądu, gdzie zostanie stwierdzona nieważność małżeństwa od samego początku i współmałżonek będzie mógł legalnie, za przyzwoleniem Kościoła, tę osobę porzucić. W ten sposób małżeństwo sakramentalne okazuje się być zarezerwowane wyłącznie dla wąskiej grupy katolików "doskonałych" (w sensie psychicznym i fizycznym), a wszyscy "ułomni" są z małżeństwa wykluczeni. Skojarzenia z haniebnymi praktykami eugeniki nasuwają się same. Co więcej, przyglądając się powyższym przykładom można zauważyć, że wiele z wymienionych cech jest bardzo powszechnych i prozaicznych, jak choćby egocentryzm, nerwica, pracoholizm, perfekcjonizm, depresja, zmienność emocjonalna, lęki itd. Każda z tych cech może dać podstawę do unieważnienia małżeństwa. Nasuwa się więc naturalne pytanie, czy w ogóle ktokolwiek - w myśl kanonu 1095 - jest zdolny do małżeństwa? Można mieć co do tego poważne wątpliwości, a statystyki sądów biskupich, mówiące o ponad 80% spraw kończących się stwierdzeniem nieważności, pokazują, że te wątpliwości są w pełni uzasadnione. Dlatego, zamiast mówić o małżeństwach sakramentalnych "ważnych" i "nieważnych", należałoby raczej mówić o małżeństwach: ● nieważnych, których sąd jeszcze nie przebadał; ● nieważnych, które sąd badał i orzekł o ich nieważności; oraz... ● nieważnych, które jedynie przez brak materialnych dowodów lub niekompetencję adwokata uzyskały orzeczenie o ważności. Prawdopodobnie nie ma takiego małżeństwa, na które nie znalazłby się odpowiedni paragraf w KPK. A gdyby się jednak trafili, taki super-mąż i super-żona, którzy bez cienia wątpliwości spełniają warunki kanonu 1095 i wszystkich pozostałych, to powinni zostać z miejsca kanonizowani. Podsumowanie Obraz małżeństwa ukazany w Piśmie Świętym drastycznie odbiega od obrazu przyjętego we współczesnej kulturze i prawodawstwie, zarówno cywilnym jak i kościelnym. Według Biblii, małżeństwo to relacja, nie instytucja; relacja inicjowana przez Boga, nie przez ludzi; rzeczywistość duchowa, nie prawno-urzędowa. Te różnice mają kluczowe znaczenie dla całej etyki małżeństwa. W dzisiejszym postmodernistycznym społeczeństwie, zdominowanym przez relatywizm moralny, Kościół jest ostatnią instytucją, która może jeszcze przypomnieć ten prawdziwy - Boży - obraz małżeństwa, i zatrzymać społeczną degradację małżeństwa i rozpad rodzin. Ale żeby Kościół mógł to zrobić, najpierw musi sam dogłębnie zweryfikować swoją doktrynę, która na przestrzeni ostatnich wieków i dekad oddaliła się bardzo od biblijnego pierwowzoru, przez co "utraciła swój smak" (Mt 5,13) i stała się w oczach społeczeństwa pustym moralizatorstwem, niczym więcej jak tylko kolejną regulacją prawną stworzoną przez ludzi, którą można według uznania przyjąć lub odrzucić. Kościół musi na nowo ukazać duchową i biblijną - a nie legalistyczną - naturę małżeństwa, oraz kluczową rolę Boga w łączeniu małżonków. Ukazać nie tylko na płaszczyźnie retoryki, ale przede wszystkim na płaszczyźnie praktyki duszpasterskiej i konkretnych regulacji prawa kanonicznego - bo to te sfery dotykają bezpośrednio życia milionów rodzin. Jeśli Kościół dokona takiej krytycznej refleksji, to będzie też mógł na nowo ukazać błogosławieństwo płynące z życia w małżeństwie - to o którym mówi biblijna wizja "jednego ciała", będącego dla członków-współmałżonków oparciem i źródłem życia. Jeśli natomiast Kościół będzie trwał przy obecnej doktrynie, ukazującej nie błogosławieństwo, ale przekleństwo Prawa (Gal 3, 10; 1Kor 15, 56) - tego, które wiąże małżonków i ogranicza ich wolę poprzez liczne nakazy i zakazy, ale w sytuacji kryzysu lub rozpadu nie potrafi w żaden sposób pomóc - to odpływ wiernych spowoduje społeczną marginalizację małżeństwa sakramentalnego, a regułą stanie się życie w wolnym związku lub w oparciu o prawo cywilne, gdzie żadne zasady moralne już nie obowiązują. Takie właśnie zjawisko ma miejsce w krajach zachodnich i stopniowo coraz bardziej w Polsce. Posłowie We wstępie napisałem, że od 11 lat jestem w małżeństwie sakramentalnym. Nie jest to do końca prawda... 11 lat temu zacząłem żyć w małżeństwiem faktycznym ("jedno ciało"), czyli po prostu w małżeństwie - takim, o jakim mówi Biblia i jakim widzi je Bóg. Wiem bez żadnych wątpliwości, że zostało ono zaaranżowane przez Boga. Małżeństwo to zostało jednak zerwane 6 lat temu przez żonę, która odeszła ode mnie, i która czuje się w swoim postępowaniu usprawiedliwiona przez pro-unieważnieniowe praktyki Kościoła. Zatem od 6 lat w małżeństwie (faktycznym) już nie jestem. Również 11 lat temu zawarłem małżeństwo cywilne. W ostatnim czasie, na wniosek żony, zostało ono rozwiązane przez rozwód cywilny. Za zdradę, rozbicie rodziny i odłączenie dzieci od ojca, sąd przyznał żonie alimenty i opiekę nad dziećmi. Nigdy natomiast nie byłem w małżeństwie sakramentalnym - jedynym uznawanym przez Kościół - bo pomimo, że braliśmy ślub kościelny, to ani ja, ani moja żona, nie spełnialiśmy w 100% warunków, o których mówi Kodeks Prawa Kanonicznego, szczególnie kanon 1095 p. 3. * * * * * Artykuł ten jest udostępniony na licencji otwartej CC BY-ND PL. Rozpowszechnianie utworów zależnych możliwe po uprzednim uzyskaniu zgody autora. W treści artykułu zostały wykorzystane grafiki Wedding i Divorce autorstwa Luis Prado, CC BY [1] Orzeczenie nieważności małżeństwa w liczbach, Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, [2] Co powiedział papież o rozwodach?, tłum. A. Wuwer, [3] A. Sarmiento, Małżeństwo chrześcijańskie. Podręcznik teologii małżeństwa i rodziny, Kraków 2002. [3] Gajda, Prawo małżeńskie Kościoła Katolickiego, Tarnów 2000. [4] A. Sobczak, Sakrament małżeństwa - krótki rys historyczny, Mateusz, (dostęp [5] Gajda, op. cit., rozdz. [6] Gajda, op. cit., rozdz. 4. [7] M. Królik, Prawda o małżeństwie w interesie Kościoła, Człowiek-Rodzina-Prawo nr 1/2012, Lublin. [8] M. Góral, Psychiczna niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich, 2012, [9] Orzeczenie nieważności małżeństwa w liczbach, op. cit. [10] M. Kołbuc, Orzeczenie nieważności małżeństwa z tytułu przymusu moralnego kan. 1103 KPK 1983, Człowiek-Rodzina-Prawo nr 9/2012, Lublin. [10] K. Pokorski, Niedojrzałość emocjonalna jako przyczyna nieważności małżeństwa w orzecznictwie sądów kościelnych, Człowiek-Rodzina-Prawo nr 9/2012, Lublin. [10] R. Kornat, Małżeństwo z przymusu a proces kościelny, 2011, [10] [11] A. Bolesta, Niezdolność natury psychicznej do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich - przykłady, 2013, [12] R. Kornat, Niezdolność natury psychicznej - "unieważnienie małżeństwa", 2011, [13] K. Pokorski, op. cit. [14] W. Góralski, Błąd co do przymiotu osoby (kan. 1097 § 2 Kpk ), brak rozeznania oceniającego (kan. 1095, N. 2) i niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich (kan. 1095, N. 3 Kpk ) w świetle wyroku Roty Rzymskiej c. De Angelis z 16 czerwca 2006 roku, Ius Ma
KOPIUJ LINK. Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat tworzyła najbardziej ekscentryczny związek w Polsce Ludowej. "Jest wariatką. Ale nie zamieniłbym jej na żadną inną!" — mówił o żonie
Po publikacji reportażu o Czarnym Kocie, dostaliśmy masę wiadomości od dawnych gości hotelu piszących o mazi strzelającej z dyszy do jacuzzi, małżeńskich zdradach odbywających się na jego łożach, a także osobistych sentymentach związanych z tym miejscem. Wybraliśmy najlepsze z nich. Pomysł na zrobienie fotoreportażu w hotelu Czarny Kot chodził mi po głowie od dłuższego czasu, ale nie spodziewałem się, że materiał odbije się aż tak szerokim echem w sieci. Tymczasem okazało się, że najsłynniejsza samowola budowlana w Warszawie, która przez ponad 20 lat pięła się w górę, zyskując kolejne dziwne narośle, wzbudza emocje w całej Polsce. Artykuł udostępniono na Facebooku kilkaset razy, zaistniał też na popularnych profilach i grupach tematycznych, więc po jego publikacji zalała nas fala wiadomości i komentarzy. Wśród ich autorów tradycyjnie znaleźli się zarówno krytycy stołecznego Gargamela ("Polski Gaudi na Balsamie Pomorskim"), jak i fani jego wieżyczek, daszków, tarasików, okienek, wykuszy i fantazyjnych wnętrz ("Jak to najbrzydszy? Jeden z najfajniejszych, a nie skserowany od 15 innych!"). Pojawiły się też nostalgiczne wspomnienia ("Po odebraniu świadectwa maturalnego poszedłem tam na bilard i piwo. Do dziś dokument jest ubrudzony niebieską kredą") i szczere wyznania („Kiedyś kochanka mojego eks-męża zdradzała go z innymi panami w tym obiekcie i chwaliła się tym faktem publicznie, a jemu to nie przeszkadzało”). Mnie szczególnie zainteresowały jednak wspomnienia czytelników, którzy sami zatrzymali się w hotelu, więc postanowiłem wybrać dla was najciekawsze z nich. Jeżeli po ich lekturze będziecie chcieli spędzić noc w Czarnym Kocie, to nie ma problemu - przybytek wciąż działa w najlepsze, mimo decyzji o rozbiórce. Hotel Czarny Kot, fot. Piotr "Kaczy" Kaczor Foto: Materiały prasowe Olga Kołakowska: Noc w Czarnym Kocie była zwieńczeniem całodniowego programu "randki idealnej". Wcześniej byliśmy na koncercie Lightning Bolt w Pogłosie, więc do pokoju przyszliśmy przepoceni, śmierdzący szlugami i bóg wie czym jeszcze. Postanowiliśmy od razu wskoczyć do jacuzzi. Wanna powoli napełniała się wodą, a my usiłowaliśmy się połapać w gąszczu przycisków i pokręteł na baterii. W pewnym momencie myśleliśmy już, że dysze nie działają, ale nagle P. coś wcisnął i okazało się, że były po prostu przytkane. Z każdej z nich trysnęła na nas czarna maź o zapachu dawno nieczyszczonego odpływu prysznica (tylko 100 razy intensywniejszym). Wyskoczyliśmy z krzykiem z wanny, jakoś się obmyliśmy przy umywalce i poszliśmy na recepcję. Przysłano do nas pana konserwatora, który mimo naszych zapewnień, że syf pochodzi z dysz, zabrał się za rozkręcanie słuchawki prysznicowej. Po piątym lub szóstym napomknięciu o dyszach, zgodził się w końcu je sprawdzić i wannę zalała kolejna fala świństwa. Pan uznał, że problem go przerasta, więc wyszedł i wrócił z panią w garsonce. Ta spojrzała na czarną wannę, potem na nas w taki sposób, że nie miałam wątpliwości, kto jej zdaniem jest źródłem brudu. Odpaliła jacuzzi, a my przez moment baliśmy się, że cały brud już wypłynął i nasza wiarygodność zostanie podważona. Na szczęście dysze znów stanęły na wysokości zadania i niebawem zaczęły wypluwać świństwo. Pani patrzyła w zamyśleniu na wannę, a dysze pracowały w najlepsze i niebawem w całym apartamencie śmierdziało tak, że nie dało się wytrzymać. Po jakiejś minucie kontemplacji pani wyłączyła w końcu jacuzzi i podsumowała eksperyment krótkim "Dziwne…", po czym wyszła. Ostatecznie dostaliśmy nowy pokój - jacuzzi co prawda było w nim czyste, ale kaloryfer rozkręcony na full. Usiłując otworzyć okno, odkryliśmy, że mamy widok na balkon pokryty odchodami gołębi oraz zaplecze kuchni. Łazienka w hotelu Czarny Kot, fot. Michał Bachowski Foto: Materiały prasowe Piotr Friedberg: Nocowałem tam raz z powodu żartu wspólnika, który polecił ten hotel jako "jedyny w swoim rodzaju", kiedy w ostatniej chwili okazało się, że muszę zostać w Warszawie. Wylądowaliśmy w Czarnym Kocie we trzech i od razu zrozumieliśmy, że Michał zrobił nam numer. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak dziwacznego. Pamiętam, że wszędzie były kolumny, fontanny i kiczowate malowidła w złotych ramach. Mieliśmy trzy pokoje obok siebie, ale każdy znajdował się na innym poziomie. W pierwszym za drzwiami były schody w górę prowadzące do jakiejś baszty, w drugim po otwarciu drzwi trzeba było zejść w dół. Tylko ostatni był pod tym względem "normalny". Pokoj w hotelu Czarny Kot, fot. Michał Janica Foto: Materiały prasowe Michał Janica: Mój tata raz na jakiś czas przyjeżdża służbowo do Warszawy. Zawsze stara się zatrzymywać w innym miejscu, bo wspólne zwiedzanie pokoi hotelowych to nasza mała tradycja. Kiedy wylądował w Czarnym Kocie, już z daleka widziałem błysk w jego oku i dziecięcą radość wymalowaną na twarzy. Gdy tylko podszedłem bliżej, przywitała mnie fosa i drzwi z majestatycznymi czarnymi panterami. To był mniej więcej ten moment, w którym "zawirował mój świat", cytując Just 5. Różnorodność i konsekwencja z jaką zrealizowano ten park rozrywki była przytłaczająca i na swój sposób godna podziwu. To miejsce jest na wskroś najbardziej autentyczną kopią wszystkiego, co mogło być uważane w latach 90. za luksusowe, przytulne, gościnne, nowoczesne i artystyczne jednocześnie. "Dynastia" spotyka "Modę na Sukces" i jadą razem na randkę do przydrożnego małego domu weselnego. Robione na zamówienie meble pokojowe przypominały scenografię z nieistniejącego filmu "Barbie odwiedza King Size", a w łazience z powodzeniem mógłby robić interesy sam Siara. Chodziłem po obiekcie, zastanawiając się dlaczego to miejsce nie jest jedną z atrakcji Warszawy. Ta magiczna mutacja lat 90. powinna przecież być pełna hipsterów. Dopiero później dowiedziałem się, że od lat trwają próby wymazania z mapy miasta tego zagięcia czasoprzestrzeni. Póki więc stoi, razem z tatą polecamy go odwiedzić każdemu. Fontanna w hotelu Czarny Kot, fot. Michał Bachowski Foto: Materiały prasowe Mika Minkowska: Moja historia z Czarnym Kotem miała miejsce jakieś 10 lat temu, gdy mój ówczesny narzeczony przyleciał do Warszawy, aby mnie odwiedzić. Zdradziłam mu, że zawsze marzyłam, aby wynająć pokój w hotelu przy Okopowej. Wiem, to dziwne, ale od dziecka to miejsce mnie fascynowało i przerażało jednocześnie, co tworzyło przyciągającą mieszankę. Zamieszkaliśmy tam na tydzień. Codziennie zmienialiśmy pokoje, ponieważ występowały w nich liczne problemy. Raz nie działała wanna, innym razem zarwało się łóżko lub nie można było zamknąć drzwi. W pewnym momencie wymyślaliśmy problemy tylko po to, aby pozwiedzać kolejne kwatery. Mówiliśmy np., że we wnętrzu unosi się nieładny zapach i byliśmy przenoszeni do większego lokum. Raz trafiliśmy na miejsce z widokiem na murowaną ścianę, więc zareklamowaliśmy także to. Tym sposobem zwiedziliśmy wiele pokoi i musicie uwierzyć, że każdy z nich był wyjątkowy i inny od poprzedniego. To było niepowtarzalne, transcendentalne przeżycie, bez narkotyków. Wielkie wanny z jacuzzi, barokowy wystrój, dziwne rzeźby lub próby dodania odrobiny nowoczesności do wnętrz znajdujących się w nowszej części budynku, np. poprzez urządzenie ich w całości na biało i podświetlenie łóżek czy podwieszenie sufitów z ledami. Oprócz nas nie mieszkał tam prawie nikt, choć był środek lata. Po budynku kręciło się sporo podejrzanych typków, a na recepcji rzadko siedział ktokolwiek. Pamiętam, że ceny jak na tamte czasy były dość wysokie, ale hotel na pewno nie utrzymywał się z przyjezdnych gości. Była tam też restauracja, z której usług zdarzyło nam się skorzystać kilka razy. Obsługa była bardzo nieprofesjonalna, a jedzenie mizerne. Pamiętam, że pojedynczych klientów mieli totalnie gdzieś. Musieli być nastawieni na obsługę dużych imprez, które odbywały się w budynku co kilka dni. Na samej górze hotelu, w wieżyczce, córka właścicielki prowadziła butik z elegancką odzieżą luksusowych marek. Była bardzo miła, a pytana o dziwnie niskie ceny twierdziła, że to końcówki kolekcji sprowadzane z zagranicy specjalnie dla niej. Miała niebotycznie długie tipsy, głośno żuła gumę i miała wielką czarną czuprynę. Nie wiem jak, ale udało się jej idealnie wpisać stylem w otoczenie. foyer w hotelu Czarny Kot, fot. Piotr "Kaczy" Kaczor Foto: Materiały prasowe Krzysztof A Klementowski: Przed kilku laty nocowały tam przez kilka dni dwie moje koleżanki. Miały akurat jakąś taką fazę na ciuchy z obcisłej czarnej skóry. Kiedy skończyły swój pobyt w Warszawie i chciały wylogować się z hotelu, otrzymały nieoczekiwanie wysoki rachunek. Zdziwione zapytały o co chodzi, a pracownik hotelu odpowiedział: "No co dziewczynki, przyjechałyście zarobić, to teraz trzeba za to zapłacić". Jako że koleżanki - lekarki - były w Warszawie na kursie do specjalizacji, sprawa otarła się o policję. Sala balowa w hotelu Czarny Kot, fot. Piotr "Kaczy" Kaczor Foto: Materiały prasowe Angelika Weronika: Praktycznie wychowałam się w tym hotelu. Jeździłam tam z tatą do mojej cioci Katarzyny Studzińskiej, właścicielki Czarnego Kota. Tato pracował tam jako ochroniarz na dyskotekach i różnych imprezach. Później razem z wujkami pomagał też przy rozbudowie budynku. Z perspektywy dziecka ten hotel wyglądał jak zamek. Uwielbiałam spędzać tam czas. Do dziś pamiętam piękną salę balową i niesamowity wystrój całości. Uważam zresztą, że te wnętrza wciąż mają swój urok. Moje smaki z dzieciństwa? Pyszne obiady gotowane przez "ciocie" kucharki w Czarnym Kocie, a nie przez babcię. Do tego jeszcze suczka Diana rasy bernardyn - mój towarzysz do zwiedzania "mrocznych kątów" budynku. Ja i moja rodzina jesteśmy tam zawsze mile widziani. Kiedy przejeżdżam obok, zawsze wracają miłe wspomnienia. Zwłaszcza teraz, kiedy tato odszedł i tylko to mi po nim pozostało. Zobacz też: Zadłużone hotele. Rekordzista ma blisko 200 mln zł długu

Tłumaczenia w kontekście hasła "O jej małżeńskich problemach" z polskiego na angielski od Reverso Context: O jej małżeńskich problemach. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate

Jeszcze niedawno media donosiły o zdradach małżeńskich prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego i jego małżonki Carli. Sprawą zajęła się paryska prokuratura, która wszczęła śledztwo w sprawie rozpowszechniania tych plotek. Według doradców szefa państwa, pogłoski owe są wynikiem politycznego spisku. Pierwsze podejrzenia padły na byłą minister sprawiedliwości Rachidę Dati. Plotki mówiące o rzekomych pozamałżeńskich relacjach pierwszej pary Francji pojawiły się blisko miesiąc temu na blogu prowadzonym na serwerze francuskiej gazety "Journal du dimanche" ("JDD"). Te doniesienia, choć pominięte przez poważną prasę francuską, zrobiły furorę w mediach zagranicznych, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Jako osobę mającą rozpuszczać te pogłoski media wskazywały byłą francuską minister sprawiedliwości Rachidę Dati, która temu stanowczo poinformowały we wtorek francuskie media, policja - na wniosek właściciela samego "JDD", wydawnictwa Hachette Filipacchi - wszczęła wstępne śledztwo przeciw autorowi wspomnianego bloga. Hachette Filipacchi jest filią grupy Lagardere, którą kieruje Arnaud Lagardere, uchodzący za bliskiego znajomego prezydenta Sarkozy' przedstawicieli prokuratury właściciel "JDD" tłumaczy pozew tym, że publikacja plotek o życiu prywatnym pary prezydenckiej "zaszkodziła wizerunkowi firmy i jej wiarygodności". Jak dodaje agencja AFP, po publikacjach na blogu dyrekcja "Journal du dimanche" ogłosiła dymisję dwóch pracowników zamieszanych w aferę: szefa swojej strony internetowej oraz autora sławetnego ostatnich dniach doradcy prezydenta Sarkozy'ego sugerowali publicznie, że pojawienie się plotek o problemach małżeńskich pierwszej pary Francji wynika z politycznego spisku, wymierzonego w przez agencję Reutera wypowiadający się anonimowo dziennikarze "Journal du dimanche" uznają natomiast wszczęcie śledztwa w tej sprawie za rezultat nacisków z Pałacu winna była minister?Według tygodnika satyrycznego "Le Canard enchaine", powołującego się na źródła policyjne, główną rolę w rozpowszechnianiu wspomnianych plotek miała odegrać była minister sprawiedliwości, a obecnie eurodeputowana Rachida Dati. "Le Canard enchaine" twierdzi, że właśnie z tego powodu prezydent Sarkozy polecił odebrać ostatnio Dati jej służbowy samochód oraz eskortę zdementowała jako całkowicie fałszywe informacje o jej roli w kwestii plotek o małżeństwie Sarkozych. Zagroziła też pozwaniem do sądu pod zarzutem zniesławienia każdego, kto będzie ją o to im Wspomniała o zdradach małżeńskich [FRAGMENT KSIĄŻKI] Joanna Kurowska pokazała swój "eklektyczny dom". Jeden mebel ma dla niej szczególne znaczenie Tylko w onecie Afera w "Top Model".
1 kwi 11 16:05 Ten tekst przeczytasz w mniej niż minutę We współczesnych książkach socjologicznych można znaleźć dużo wyjaśnień dotyczących zdrad małżeńskich i romansów. Często są one buntem przeciwko przewidywalności życia. Nasza codzienna egzystencja często zależy od pracodawców, rodziny, kościoła, państwa, mediów i pieniędzy. W tej sytuacji wydaje się, że jedyną rzeczą, nad jaką mamy kontrolę, jest to, z kim dzielimy łóżko. Dzisiejszy dorośli reprezentują rebeliantów z przeszłości: rewolucjonistów, buntowników i wizjonerów. Według socjologów podniecenie generowane przez bunt, radość z łamania zasad i niebezpieczeństwo związane z wkraczaniem w nieznane w obecnych czasach najczęściej skorelowane jest ze zdradą. Z drugiej strony psychologowie już od dawna zapewniają, że potrzeba ucieczki z nudy życia codziennego wynika bezpośrednio z silnego, nie do końca zrozumiałego i raczej nieprzewidywalnego instynktu seksualnego - archetypicznej siły związanej z kreacją i buntem. Wiele osób opowiadało mi historie o romansach, zdradach i podwójnym życiu. Zawsze otwarcie podziwiałem, muszę przyznać, fascynującą energię i niemal nieograniczoną fantazję związaną z tego typu działaniami. Dla tych ludzi zdrada była ich życiowym osiągnięciem, przynajmniej w sensie twórczym. To właśnie z tego powodu nakręciłem swój film. Jestem w wieku, gdy chce się powrócić do korzeni własnych inspiracji. Dla mnie takim miejscem jest Zagrzeb, jego ulice, łóżka, mieszkania. Data utworzenia: 1 kwietnia 2011 16:05 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.
Przypuszcza, że chodzi o zdradę małżeńsk Został prywatnym detektywem, ale szczególnego rodzaju: specjalizował się w zdradach małżeńskich. Sugestie Dodaj film Zaloguj się Załóż konto Wiadomości Repertuar kin Obejrzyj online Filmy TV Społeczność Quizy Filmy Seriale Komedie 2022 Horrory 2022 Netflix HBO Max Disney+ PrimeVideo zobacz więcej Przeszukaj katalog Zestawienie najlepszych i najpopularniejszych filmów w których występuje zdrada, romans pozamałżeński. Zobacz zwiastuny, oceny, oraz dowiedz się kto reżyserował i jacy aktorzy występowali w tych filmach. Serial TV 2021- 43m. od 12 lat Główna bohaterka, 40-letnia Julia po skończonych studiach prawniczych w Warszawie wróciła w rodzinne strony, gdzie związała się z miejscowym lekarzem, chirurgiem ginekologiem – Andrzejem Żurawskim. Poświęciła się rodzinie, odkładając na bok swoje ambicje i stworzyła dom, o jakim zawsze marzyła. Jako żona i matka dwóch córek żyje w cieniu męża, aż do czasu, gdy odkrywa tajemnicę, która zburzy jej cały dotychczasowy świat. Julia jako żona, matka i prawniczka musi odłożyć na bok uczucia i stanąć w obronie swojej rodziny. Wraca do pracy jako adwokat, walcząc o dobre imię męża oraz podejmując się nowych spraw związanych z prawem medycznym. Robi to dla dzieci, ale przede wszystkim dla siebie. Dzięki nowym obowiązkom Julia odkrywa w sobie ogień i pasję, o której dawno zapomniała. Bohaterka zmienia się w walczącą o siebie i swoich klientów prawniczkę, której głód wyzwań daje jej niespożytą siłę i skuteczność. Serial TV 2000- 50m. od 12 lat Obyczajowy Mostowiakowie to wielopokoleniowa rodzina – są tu dziadkowie: Lucjan i Barbara, czwórka ich dorosłych dzieci: Maria, Marta, Marek i Małgorzata, którzy mają już swoje własne ogniska domowe. Członków rodziny łączy niegasnąca miłość i zrozumienie. Dzieci nieustannie znajdują oparcie w dziadkach, bez względu na wagę spraw, czasem zabawnych, często jednak bardzo poważnych. Są dla siebie nawzajem podpora i zachętą, zarówno dzieci dla rodziców jak i dla starszego pokolenia. Choć i w tej rodzinie zdarzają się spory a nawet kłótnie – mimo to potrafią znaleźć rozwiązanie do przyjęcia przez wszystkich. To miłość sprawia, że rodzina jest silna. Film 2021 1g. 45m. od 15 lat Biograficzny, Obyczajowy Jest to opowieść oparta na wątkach biograficznych gwiazdy polskiego kina – Kaliny Jędrusik. Aktorka, która po dziś dzień budzi skrajne emocje (jedni ją uwielbiają za swą wyrazistość i zmysłowość na ekranie, innych taki styl może drażnić), za życia również potrafiła polaryzować ludzi w swoim najbliższym otoczeniu choćby z powodu swego luźnego stosunku do obyczajowości, co nie raz sprowadzało na nią kłopoty nawet ze strony wpływowych ludzi polityki. Stało się tak w roku 1963, kiedy Kalina otrzymała zakaz występów w telewizji. Film 2021 2g. 32m. od 16 lat Dramat, Historyczny Trzymającą w napięciu opowieść o zdradzie i zemście, rozgrywającą się w brutalnej scenerii czternastowiecznej Francji. Ta oparta na autentycznych wydarzeniach historyczna epopeja obala przekonania na temat ostatniego pojedynku sądowego pomiędzy Jeanem de Carrouges i Jacquesem Le Gris – dwoma przyjaciółmi, którzy stali się zaciekłymi rywalami. Film 2021 2g. 18m. od 15 lat Komedia, Dramat Po tym jak okazuje się, że zabójcza kometa zmierza w kierunku Ziemi, dwójka astronomów wyrusza w tournée po mediach, aby ostrzec mieszkańców planety. Film 2006 2g. 10m. od 16 lat Dramat, Obyczajowy W tym filmie tytuł brzmi niewinnie. W rzeczywistości to obraz porządnych, zdawałoby się, młodych małżeństw z niewielkiego miasteczka. Ich życie to na pozór sielanka - wspólne spotkania, place zabaw, pływanie z dziećmi. Idealne dzieci, idealni rodzice. Dzieci mają w przyszłości osiągać szczyty kariery, a znudzeni małomiasteczkowym życiem i nieustanną grą pozorów rodzice poszukują ucieczki i zapomnienia w ukradkowych romansach i internetowej pornografii. Serial TV 1990-1991 47m. od 15 lat Dramat, Thriller W Twin Peaks zostaje odnalezione ciało uczennicy - Laury Palmer. Do miasteczka przyjeżdża agent federalny Dale Cooper i rozpoczyna śledztwo. Film 2019 2g. 7m. Dramat Anne (Trine Dyrholm) jest szanowaną prawniczką, która pomaga nieletnim ofiarom molestowania seksualnego. Jej mąż, Peter (Magnus Krepper), to ceniony lekarz. Wysoki ekonomiczny, zawodowy i towarzyski status pozwala im wieść komfortowe życie w eleganckiej posiadłości, w której wychowują córki bliźniaczki. Pewnego dnia w ich domu zjawia się Gustav (Gustav Lindh) – zbuntowany nastoletni syn Petera z pierwszego małżeństwa. Jego obecność obudzi w Anne uśpione pragnienia, podsycane przez spojrzenia, gesty, przypadkowy dotyk. Czy zakazana relacja, w której do zyskania jest chwila erotycznego spełnienia, a do stracenia – wszystko, jest warta ryzyka? Wiarołomni Film 2000 2g. 35m. od 12 lat Dramat, Romans Marianne jest szczęśliwą mężatką. Jej mąż, Markus, jest znanym dyrygentem robiącym błyskotliwą karierę. Często spotykają się z Davidem - długoletnim przyjacielem domu. Stopniowo stosunki między Marianne i Davidem ulegają zmianie, dotychczasowa przyjaźń przeradza się w namiętne uczucie. Romans dwojga ludzi przysparza im jednak coraz więcej cierpień, ranią nie tylko siebie, ale także swoich bliskich, w tym małą córkę Marianne - Isabelle. Film 1992 1g. 48m. od 12 lat Dramat, Romans Woody Allen i Mia Farrow grają wieloletnie małżeństwo, które staje w obliczu poważnego kryzysu, gdy ich najlepsi przyjaciele - grani przez Sydneya Pollacka i Judy Davis - oświadczają im, że się rozstają. Każde z nich natychmiast znajduje sobie młodszego partnera i na nowo odkrywa uroki namiętnej miłości. Nie mija jednak wiele czasu, a do głosu dochodzą zadawnione urazy i nieoczekiwana zazdrość, które każą im przewartościować pochopnie podjęte decyzje. ← 1 2 3 4 5 … 20 → Słowa kluczowe ciąża (28) cudzołóstwo (59) deszcz (37) fotografia (33) kobieca nagość (44) kochanek (25) krew (29) kłamstwo (48) lekarz (36) małżeństwo (64) miłość (73) morderstwo (52) na podstawie powieści (38) nagość (43) palenie papierosa (30) picie (33) pieniądz (31) pocałunek (40) pogrzeb (26) policja (36) prawnik (30) przyjaźń (53) przyjęcie (28) płacz (35) relacja brat-siostra (26) relacja matka-córka (46) relacja matka-syn (51) relacja mąż-żona (126) relacja mężczyzna-kobieta (35) relacja ojciec-córka (48) relacja ojciec-syn (46) relacja rodzinna (26) relacja żona-kochanek (30) restauracja (27) retrospekcja (31) rozmowa telefoniczna (26) rozwód (29) samobójstwo (26) seks (69) taniec (32) trójkąt miłosny (29) zazdrość (48) zwłoki (28) ślub (25) śmierć (41) śmierć bliskiego krewnego (39) Przeszukaj katalog Sortuj ghSZ0r. 45 433 325 194 274 241 55 397 338

historie o zdradach małżeńskich